Nie ulec rozpaczy - według Prof. Fijałkowskiego

dr Krzysztof  Wojcieszek

 

Z profesorem Wodzimierzem Fijałkowskim łączyła mnie przyjaźń i współpraca. Głównym miejscem, w którym rozwinęła się nasza bliska relacja były wspólne wysiłki na rzecz obrony życia ludzkiego, które prowadziliśmy w Łodzi, moim mieście rodzinnym, które było również miejscem życia i pracy Profesora. Oczywiście aktywność Profesora na tym polu była o wiele wcześniejsza, rozleglejsza i bardziej owocna od mojej. Na tym tle chcę od razu podzielić się uwagą na temat pokory Profesora, cnoty tak rzadkiej współcześnie wśród luminarzy wiedzy. Otóż w pewnym momencie byłem w stanie uruchomić w Łodzi ruch znany jako "Misja Miłości". Było to działanie doraźne, obliczone na wsparcie działań legislacyjnych prowadzonych w tym czasie w Polsce. I wtedy Profesor okazał niezwykłą pokorę. On, który był wybitnym uczonym i znawcą tematu życia ludzkiego włączył się do naszych działań jak prosty uczestnik. Było to tak niezwykłe, że siłą rzeczy wywoływało we mnie odczucie czegoś niezwykłego i imponującego, wręcz heroicznego.

Poza tym Profesor Fijałkowski był recenzentem mojego doktoratu i z tamtego okresu pamiętam jego niezwykłą życzliwość i rzetelność.

W końcu ma też zasługi dla całej naszej rodziny, gdyż wspierał nas bardzo swą wiedzą i optymizmem w okresie, gdy miały na świat przyjść nasze córki. Dlatego w moim domu na honorowym miejscu wisi oprawiony w ramki list otrzymany od Profesora pod koniec jego życia. Z tych wszystkich powodów moje uwagi będą siłą rzeczy stronnicze. Nie jestem w stanie myśleć o tak wspaniałym człowieku krytycznie. I niech tak zostanie.

 

Przekaz o znaczeniu profilaktycznym

 

Jak może wiadomo słuchaczom zajmuję się profilaktyką problemów dzieci i młodzieży. I na tej perspektywie chcę się w tym głosie skupić. Otóż w ostatnio wydanej przez "Rubikon" książce "Na początku była rozpacz",  postawiłem tezę o pewnym uniwersalnym czynniku ryzyka, czynniku, który obciąża życie młodych i starszych ludzi powodując ich pogrążanie się w problemach takich jak używanie substancji psychoaktywnych, ryzykowne zachowania seksualne czy przemoc. Wszystkie te dramaty mają początek w zjawisku rozpaczy i stąd jej przeciwdziałanie wydaje mi się naczelnym zadaniem profilaktyki. Sądzę też, że właśnie Prof. Fijałkowski w swoich słowach i czynach był takim "idealnym profilaktykiem" usuwającym zagrożenie u samego korzenia, tam, gdzie rodzą się problemy czyli w rozpaczy. Jak to rozumieć ?

 

Najpierw zauważmy, co jest dla człowieka najważniejsze. Jako osoba, rozumna i wolna, jest człowiek stworzony dla miłości, dla trwania we wspólnocie osób. Zarówno chodzi o wspólnotę z Bogiem osobowym, jak i z ludźmi i wszelkimi innymi możliwymi osobami ( np. czystymi duchami, aniołami). Osoby są domem człowieka, od samego początku jego istnienia aż po wieczność. Człowiek jest zatem "preegzystencją" , bytuje najwspanialej, gdy jest złączony z innymi. Piekło to nie "inni" , jak twierdził błędnie Sartre, ale piekło to samotność, to odwrócenie się od osób. Każde spotkanie osobowe, najpierw z matką i ojcem, następnie z innymi ludźmi i z Bogiem prowadzi nas do utworzenia wspólnoty. Spoiwem tej wspólnoty są tzw. relacje osobowe i uczucia. Relacje są ważniejsze , bo odnoszą się do tego, co w człowieku najważniejsze, do aktu istnienia ("esse"), a ściślej do przejawów istnienia w postaci realności, prawdziwości czy dobra. Reakcją na prawdę bytową drugiego jest relacja wiary, reakcją na dobro jest relacja nadziei, a reakcją na realność jest relacja miłości. Te trzy relacje dają w sumie filozoficznie rozumianą obecność jako trwanie wobec drugiego i z nim, jako wiarygodność, jako wymianę darów, jako akceptację i życzliwość. Człowiek jest "pontifexem" - kapłanem budującym mosty między osobami. Szczególnie ważna jest obecność wobec Boga, ale tę tworzy w nas już sam Bóg (życie łaski). Trwanie relacji wymaga naszej świadomej i wolnej zgody. na drugim planie sytuują się uczucia ludzkie , jako więzi cielesne , emocjonalne. Są one mniej trwałe i mniej doniosłe , niż relacje osobowe, ale też mają znaczenie jako specyficznie ludzkie.

Czasami jednak, z wielu powodów , zrywają się więzi relacyjne, a jeszcze częściej uczuciowe. I człowiek zaczyna "chorować na rozpacz". Skutkiem tej "choroby" są rozmaite problemy, a w końcu śmierć.

Takich sytuacji potencjalnie rozpaczliwych może być wiele: utrata życia przez kogoś kochanego, porzucenie, zdrada, odmowa akceptacji. I w takich sytuacjach może się stać rozpacz, gdy nie rozumiemy, co się dzieje, a mamy poczucie utraty najważniejszego fundamentu naszego życia. Zauważmy jednak, że rozpacz nie nadejdzie, gdy rozumiemy siebie, Boga, naturę miłości jako wolnej z zasady. Wtedy cierpimy, ale nie rozpaczamy. A to nie cierpienie jest groźne, ale reakcja na nie w postaci rozpaczy. Gogacz zauważył, że " rozpacz jest wtedy, gdy tracąc ludzi, nie kochamy Boga" i " nie umiemy być wychowawcami miłości". Być wychowawcą miłości oznacza zatem, ratować ludzi przed rozpaczą. Jak to robił prof. Fijałkowski?

 

Pedagogika miłości, wiary i nadziei

 

Prof. Fijałkowski przede wszystkim był człowiekiem wiary w Boga, chrześcijaninem. To świadectwo było o tyle ważne, że dziś wielu naukowców jest daleko od Boga, wyznają scjentyzm, agnostycyzm, ateizm. Są oczywiście i wśród wielkich przyrodników ludzie wierzący, ale wielu sprawuje tę wiarę jakby ukradkiem, niczym współczesny Nikodem przychodzący do Jezusa w ukryciu. Profesor zaś był wierzącym jawnie, otwarcie, choć bez zbędnej ostentacji. Każdy zainteresowany miał dostęp do tej wiary, jeśli chciał. Wiem, że wiara profesora medycyny jest tak samo cenna, jak zwykłego człowieka. Jednak wobec laicyzującego się świata świadectwo formalnych autorytetów, takich jak naukowcy, jest szczególnie pomocne dla innych.

 

Kolejnym aspektem tej swoistej pedagogiki miłości było doskonałe rozumienie człowieka. Profesor doskonale wskazywał na rolę prawdy o człowieku, całej prawdy. Stąd jego troska, które niektórych śmieszyła, o adekwatne nazewnictwo. Wiedział, że słowa mogą zarówno chronić, jak i zabijać. Starał się zatem pracować nad językiem, aby sam w sobie był przekazem dobrej wiedzy o człowieku. Pamiętam przezabawną scenę, gdy Profesor prowadził wykład dla seminarzystów łódzkich. Nagle wyjął plakat własnoręcznie sporządzony. Było tam jakby jajo płodowe w macicy, w każdym razie owal z wklejoną fotografią Profesora i podpisem " Fijałkowski - jeszcze nieumarły". Miało to służyć rewizji słowa "nienarodzony", które jako negatywne ("nie"-) zdaniem Profesora wprowadzało w błąd sugerując, że człowiek zaczyna się od narodzin, a nie od poczęcia. Pamiętam, jak bardzo dopytywał się o używaną przeze mnie terminologię, jak dbał o język, jako korzeń kultury.

 

Trzeba też było widzieć, jak Profesor wypowiadał się o stanie błogosławionym, ( czyli tzw. ciąży). Wtedy cały po prostu promieniał. Wiele razy byłem świadkiem takiego promieniowania radością, wręcz czcią dla dziecka, gdyż uczestniczyliśmy wraz z żoną w trzech edycjach Szkoły Rodzenia, która tak naprawdę była dla wielu par małżeńskich szkołą miłości. Pod tym względem był mistrzem. Uczył ludzi niestrudzenie, że miłość jest, że jest najważniejsza, że jest możliwa. Dzisiejszy świat wątpi nie tylko o Bogu, ale i o miłości. Obrona życia była dla Profesora nieodłącznie związana z poczuciem szacunku dla osoby ludzkiej i jej szans na miłość. Trzeba było walczyć o każdego człowieka, bo rozpościerały się przed nim nieograniczone możliwości kochania Boga i ludzi.

To, że Profesor uczył rodziców być rodzicami, ma kapitalne znaczenie. Rodzice są bowiem pierwszymi osobami ludzkiego spotkania. Od jakości tego spotkania z nimi zależy nasza zdolność do pozytywnego przeżywania życia, a zwłaszcza zdolność do nawiązywania relacji osobowych i uczuć.

 

To był wielki nauczyciel. Nawet w małych sprawach i sytuacjach czynny i czujny. Pamiętam, jak zwracał uwagę młodej kobiecie, która paliła w kolejowym korytarzu, gdy kiedyś wspólnie wracaliśmy z Warszawy. Nie robił tego obcesowo, agresywnie. Zaczął od wychwalania jej urody i młodości (zgodnie z prawdą), żeby w końcu przejść do palenia, które niszczy... urodę. Dziewczyna niemal natychmiast zgasiła papierosa.

 

Niestety, ta wielka pedagogika nie wszystkim się podobała. Winy świata w stosunku do najsłabszych braci są tak wielkie, że odrzucano zarówno przekaz Profesora, jak i jego osobę. Na szczęście nie wszyscy i nie zawsze. Mam szczęście należeć do tych, którzy wsłuchiwali się uważnie w tę pedagogikę i brali z niej bardzo dużo. Teraz zaś mam obowiązek świadczyć o tym, co oglądałem i czego słuchałem.

 

 

Krzysztof Wojcieszek

 

Powrót